Pan Rafał opisał, co spotkało go przy wydawaniu rzeczy po zmarłym. Pokazał zdjęcia
Autor Klaudia Bochenek - 16 Marca 2021
Pan Rafał musiał stawić się do szpitala MSWiA w Warszawie, aby odebrać rzeczy po zmarłym szwagrze. Pod placówkę udał się wraz z żoną. Po umówieniu się na konkretną datę i godzinę nie spodziewali się sytuacji i widoku, który zastaną. Zrobił zdjęcia i zawiedziony opisał wszystko w mediach społecznościowych.
Szpital przekazał rzeczy po zmarłym w zwykłym worku oraz w walizce. Cała rzecz działa się na chodniku przed szpitalem. Spytaliśmy pana Rafała, jak dokładnie wyglądała sytuacja. Internauta nawiązał też do pewnej kobiety, która musiała czekać na swoją kolej od dwóch godzin.
Szpital „bez szacunku” potraktował bliskich zmarłego?
- Tak Szpital MSWiA wydaje rzeczy zmarłych pacjentów. Umawiamy się na godzinę i datę. Potem czekamy. Pewna Pani, która tam poznaliśmy tkwiła przed budyneczkiem informacji od 2. godzin i nic nie zapowiadało końca jej utrapieniom. Worek z rzeczami, w naszym wypadku worek i walizkę, przekazują przed szpitalem, na chodniku. Chcesz coś sprawdzić, to przejdziesz test na sprawność, a wiatr tam hula, że hej. Kompletny brak szacunku dla ludzi, tak zmarłych, jak i żywych. Wiem, po to przeszedłem wraz z żoną. Nie dajcie się zwieść powściągliwości obrazu! [pis. oryg.] - napisał pan Rafał w poście na Facebooku.
Jak odpowiedział nam pan Rafał, „celem mojego wpisu było zwrócenie uwagi i poinformowanie ludzi”. Zaznacza też, że „sprawa wywoływała niepokój żony, z którym starałem się walczyć”. Po śmierci szwagra, wraz z żoną czekał na jego rzeczy przeszło tydzień - tak jak poinformowała ich urzędniczka z Urzędu Stanu Cywilnego.
- Żona, dokonując tych ustaleń, bodaj następnego dnia niepokoiła się o rzeczy, które jej brat miał ze sobą (portfel, telefony, notes telefoniczny, karta bankomatowa i dowód oraz pewnie jakieś inne rzeczy). Wiedziała już, jakie mogą wynikać z ich braku kłopoty - przeszło 2 godziny spędziliśmy w USC, bo nie mieliśmy dowodu zmarłego, szukali go wedle daty i miejsca narodzin, ale nie znajdowali, wreszcie kontentowali się oświadczeniem pisemnym żony, bo od początku była jasne, że skoro umarł, to i narodzić się musiał - pisze pan Rafał.
- Formalności papierkowe załatwiała żona (chodziło o Jej brata), po czym musiała opuścić informację szpitalną i na chodniku przed bramą i budynkiem tejże informacji czekaliśmy ok. 30-45 min - relacjonuje pan Rafał.
Mężczyzna, który był upoważniony do wydawania rzeczy po zmarłych, udał się po nie po około kwadransie. Jednak co innego zwróciło uwagę pana Rafała - szpital nie pozwolił wejść dwojgu starszym osobom do poczekalni, nie umożliwiono im także sprawdzenia, czy wszystkie rzeczy zostały wydane.
- [Mężczyzna wydający rzeczy - przyp. red.] był w zasadzie w porządku, z tym że kategorycznie wykluczył możliwość wejścia do poczekalni, gdzie były krzesła i można się było rozłożyć. Czekać, aż sprawdzimy wszystko, nie chciał, tłumacząc to brakiem czasu. Na szczęście portfel, dokumenty i telefony były ze szwagrem na oddziale i udało je się wyłowić z worka, gdyż były w kopercie papierowej, zdaje się dołożone do worka w ostatniej chwili - pisze pan Rafał.
Małżeństwo zostało też poinformowane o tygodniowej kwarantannie rzeczy, jednak jak przyznaje mąż, przedmiotów z koperty musieli użyć - zmarły miał wiele spraw oraz kontaktów, należało dać znać o pogrzebie. Notes i telefon zdezynfekowali spirytusem.
Internauta zaznacza, że w związku z rodzinną tragedią nie był w stanie do tej pory zajrzeć do rzeczy przyniesionych ze szpitala. Nawiązał również do innych osób, które spotkał w szpitalu. Jedna z kobiet otrzymała rzeczy po ok. 10-minutowym oczekiwaniu.
- W worku była zwinięta torba jej męża, w którą musiała się przepakować. Mnie aż bolało, kiedy patrzyłem, jak się szamoce, ale z wiadomych powodów mogłem tylko podejść i wyrazić swe ubolewanie. Wówczas usłyszałem od niej, że jest lekarzem, a jej małżonek, też medyk, poniósł śmierć w walce z covidem... dosłownie „zginął, niosąc pomoc ludziom”, jak się wyraziła. Zapowiedziała też złożenie oficjalnej skargi - mało tego, przestawił również sytuację kolejnej pani, która czekała w środku od przeszło dwóch godzin.
- [...] oczekiwała na rzeczy zmarłej matki, która miała nieszczęście pojawić się w szpitalu z jakimiś elementami biżuterii, stanowiącymi dla córki ważną pamiątkę - pisze pan Rafał. Dodaje, że gdy oddalał się spod szpitala, nic nie zapowiadało, że w jej przypadku sprawa szybko się zakończy. Widział jej opanowanie i spokój, którego nie zapomni, mimo że w środku na pewno odczuwała ogromny ból.
Pan Rafał zaznacza, że wraz z żoną są emerytami, pracownikami naukowymi, a ich kondycja zdrowotna nie jest w dobrym stanie. Miał silny stan bólowy, jedynie żona czuła się nieco lepiej. Zauważa, że wystarczyłby zwykły stolik, namiot i coś do „przysiądnięcia”. Czy pan Rafał zamierzał podjąć interwencję? Odpowiada:
- Nie zamierzałem podejmować interwencji, bo wiedziałem, co odpiszą na skargę, a dla mnie było to dostateczne upokorzenie. Mogę tylko stwierdzić, że nie spodziewałem się, że w mojej Ojczyźnie, w jej stolicy i jednym z centralnych szpitali mego państwa do tego stopnia można nie zauważać, ba, lekceważyć sobie, ludzkie cierpienie.
Jako redakcja pikio.pl wysłaliśmy również wiadomość do szpitala MSWiA. Spytaliśmy m.in., jak aktualnie, w czasie epidemii, powinna wyglądać procedura i czy dopuszczalna jest sytuacja opisana przez internautę. W momencie publikacji tego tekstu nie otrzymaliśmy jeszcze odpowiedzi na w/w pytania.
Artykuły polecane przez redakcję Pikio:
- Piotr Żyła odpowiada niemieckim mediom, które nazwały go klaunem. Takiej klasy nikt się nie spodziewał
- Ekspert twierdzi, że za 2 tygodnie czeka nas szczyt zachorowań. „Tak będzie w całej Polsce”
- Ratownik medyczny nie wytrzymał. Skierował do Polaków ważną wiadomość
Źródło: Facebook
[EMBED-9]
Następny artykuł