Tylko u nas: Kierowca karetki ujawnia porażające kulisy swojej pracy
Kierowca karetki covidowej zdradził, jak wyglądają realia jego pracy w dobie pandemii. Pracownik radomskiej stacji pogotowia ratunkowego zajmuje się głównie osobami zarażonymi koronawirusem. Sytuacje, z którymi spotyka się każdego dnia, mrożą krew w żyłach.
Od początku pandemii koronawirusa media regularnie obiegają informacje na temat problemów, z jakimi borykają się członkowie ekip ratunkowych i pacjenci. Dziennikarze donoszą o wielogodzinnym oczekiwaniu w kolejkach do izby przyjęć i chorych, którzy zmarli, nie uzyskawszy pomocy medycznej. Kierowca karetki pogotowia z radomskiej stacji postanowił zdradzić, jak obecnie wygląda jego praca. Relacja rzuca nowe światło na sprawę.
Kierowca karetki pogotowia opowiedział o kulisach swojej pracy
- Wciąż są sytuacje, że brakuje miejsc dla pacjentów. Na szczęście, system został rozwinięty i przewozimy chorych między szpitalami. Zdarza się, że czekamy po 4-5 godzin w kolejce do izby przyjęć. Niestety, ma na to wpływ też fakt, że pacjenci kłamią i wzywają karetkę bez przyczyny. Gdy robiliśmy wymazy, na których wynik trzeba było czekać godzinę, przed józefowskim szpitalem stało nawet 17 karetek jednocześnie. Oznacza to, że pacjent mógł zostać przyjęty po 10-15 godzinach - zdradził kierowca karetki covidowej.
Pracownik służby zdrowia uważa, że wpływ na długie oczekiwanie ma nie tylko niewydolność szpitali, ale także konieczność dezynfekcji pojazdu oraz przygotowanie środków ochronnych dla załogi. Mimo że to zdrowie pacjentów jest priorytetem, ratownicy medyczni nie mogą zapominać o trosce o własne bezpieczeństwo. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że pracują po kilkaset godzin w miesiącu.
- W grudniu przepracowałem grubo ponad 300 godzin. Nie ma personelu, ludzie się boją, pracy jest o wiele więcej niż przed pandemią. Mimo środków ochronnych istnieje duża szansa na zarażenie się COVID-19. Mam umowę zlecenie, przy wystąpieniu objawów jestem zmuszony do wzięcia dni wolnych. Lekarze i pielęgniarki w tej sytuacji mogą liczyć na wynagrodzenie rzędu 80 procent stałej pensji. My takiej możliwości nie mamy. Dodatki pieniężne, na które możemy liczyć, są śmiesznie niskie - zaznaczył kierowca radomskiej stacji pogotowia.
- Najtrudniej jest w przypadku dzieci. Najmłodsi często nie wykazują żadnych objawów. Niestety, to nie wystarczy, by uniknąć powikłań. Nierzadko zauważa się wystąpienie choroby PIMS-TS, czyli pediatrycznego wieloukładowego zespołu zapalnego tymczasowo związanego z zakażeniem. Związane z nim zapalenie mięśnia sercowego i inne komplikacje mogą doprowadzić do śmierci dziecka. Podczas jednej z moich interwencji spotkało to roczne niemowlę. Nie reagowało na podanie adrenaliny i atropiny. To najstraszniejsze oblicze koronawirusa - zwierzył się pracownik sektora zdrowia.
Ratownicy medyczni nie mogą liczyć na wdzięczność
Niestety, heroiczna praca załogi karetki pogotowia nie zawsze spotyka się z pozytywnym odbiorem. Niektórzy boją się, że pracownicy mogą być nosicielami niebezpiecznego patogenu i nie chcą podawać im ręki. Na szczęście, nie brakuje także serdeczności i ciepłych słów.
- Reakcje ludzi, którzy dowiadują się, gdzie pracuję, są różne. Czasem są bardzo miłe - gratulują nam odwagi, są bardzo wdzięczni. Miałem taką sytuację w sklepie, że pani przepuściła mnie w kolejce mówiąc, że ze względu na swoją pracę zasługuję na szacunek - relacjonuje pracownik radomskiej stacji pogotowia ratunkowego.
- Sytuacja wygląda zgoła inaczej w przypadku osób, które znamy. Niektórzy przyjaciele się z nami nie witają, nie chcą podawać ręki, nie przystają na spotkania, bo boją się o własne zdrowie. Niektórzy sprawiają, że robi nam się ciepło na sercu. Inni traktują nas jako gorszych, nie zdają sobie sprawy z tego, że my poświęcamy się dla nich i tak naprawdę w zamian nie oczekujemy niczego, prócz zwykłego „dziękuję” - dodaje.
Kierowca karetki zaznaczył, że wbrew powszechnemu przekonaniu, żaden z ratowników nie może odmówić wyjazdu do chorego, który zgłasza objawy występujące przy chorobie koronawirusowej. Interwencja wiąże się z koniecznością założenia pełnego kombinezonu ochronnego. Obecnie każdy pojazd pogotowia ratunkowego jest wyposażony w testy, które pozwalają na zdiagnozowanie, czy pacjent jest zarażony COVID-19.
- Test jest wykonywany na miejscu. Wynik może wpłynąć wyłącznie na czynności, które wykonujemy dla własnego komfortu pracy. Możemy zdjąć kombinezony i postępować według standardowych procedur. Nie możemy odmówić pomocy. Jeśli pacjent jest „dodatni” trafia do szpitala jednoimiennego, a „ujemny” jest odwożony do placówki wieloimiennej - tłumaczy pracownik radomskiej stacji.
- My jako pracownicy pogotowia udzielamy pomocy każdemu. Nieważne, czy osoba, która jej potrzebuje, jest zakażona koronawirusem, czy nie. Niestety, zdarzają się przypadki, że ludzie kłamią, że nie mieli kontaktu z osobami zakażonymi lub nie są zarażeni. Prawda wychodzi na jaw przez przypadek. Nie sztuką jest okłamać ratownika - my udzielimy pomocy bez względu na to - ale powinniśmy wiedzieć, jak chronić własne zdrowie i życie - kontynuuje.
Kierowca karetki zaapelował do pacjentów, by mieli na uwadze fakt, że pracownicy sektora zdrowia, niosąc pomoc potrzebującym, nierzadko narażają własne bezpieczeństwo. Podkreślił, że jeśli Polacy nie przestaną celowo zatajać informacji o chorobie, czynnych członków ekip ratunkowych będzie coraz mniej, co z kolei przełoży się na funkcjonowanie służby zdrowia i bezpieczeństwo pacjentów. Nikt nie powinien bać się tego, że spotka się z odmową pomocy.
Pracownik radomskiej stacji pogotowia ratunkowego przyznał także, że rządowe plany dotyczące poprawy jakości pracy sektora zdrowia i obietnice składane przez polityków to - jego zdaniem - mrzonki, które nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości.
- Te plany to mało zabawny żart. Ci ludzie nie mają styczności z codziennością. Nie siedzą w kombinezonach po kilka godzin. Dodatki covidowe, które tak szumnie zapowiadali, trafiły do kieszeni pracowników szpitali. My, spędzając całe godziny z osobami zakażonymi, w terenie, nie mamy nic - podsumował.
Artykuły polecane przez redakcję Pikio:
- Mariusz Czajka zebrał prawie 50 tys. zł na pogrzeb matki. Wyjaśnia, co zrobi z nadwyżką
- Okropne sceny na Strajku Kobiet. Świadkowie ujawnili, co policja wyrabiała z 17-latkiem
- Nie żyje 39-letni ojciec, 10-letni syn walczy o życie. Tragiczne okoliczności śmierci
Źródło: Materiał własny/Irmina Jach