SONY DSC
fot. coz.eu
Karol Zaborowski - 18 Sierpnia 2018

Zaborowski: Jak pacjenci sami tworzą kolejki do lekarzy

Kolejka do lekarza specjalisty to zmora wielu osób. Zapewne każdy z nas już się z tym spotkał, że w recepcji słyszymy, iż najbliższy wolny numerek jest np. za miesiąc. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że często sami pacjenci są odpowiedzialni za tak gigantyczne kolejki.

Wiem, że tymi słowami mogłem wywołać spore poruszenie wśród osób czytających ten tekst. Absolutnie nie zamierzam w nim bronić systemu, który warunkuje to, jak działa polska służba zdrowia, ponieważ sam uważam, że nie działa tak, jak powinien. Jednak dziś nie o tym. W dzisiejszym tekście chciałbym poruszyć problem sposobu myślenia i działania wielu pacjentów, z którym sam spotkałem się wielokrotnie, podobnie jak moi koledzy. Chodzi o odwieczny problem z niekończącymi się kolejkami do lekarzy zarówno tych na szpitalnym oddziale ratunkowym, jak i w przychodniach.

Kolejka do lekarza: przychodnia

Pomimo swojego wciąż młodego wieku na własnej skórze przekonałem się, ile można czekać w kolejce do lekarza specjalisty. W moim przypadku, gdyby nie dobra wola pani doktor, musiałbym czekać na odbiór wyników krwi półtora miesiąca! W tamtym momencie była to dla mnie absolutna abstrakcja i szczerze mówiąc, jest tak i teraz. Niestety muszę w tym momencie przyznać, że często za taki stan rzeczy odpowiadają sami pacjenci. Jak to? Śpieszę z tłumaczeniem. Załóżmy, że zapisujemy się np. do kardiologa. Nasza wizyta ma się odbyć za dwa tygodnie, ale nagle wypada sytuacja absolutnie losowa, która uniemożliwia nam przyjście tego dnia do lekarza. Wiadomo, część z nas w takiej sytuacji dzwoni do przychodni i zmienia termin, lecz niestety nie wszyscy. Spora część ludzi nic z tym nie robi i rejestrują się ponownie dopiero po tym, jak minie termin ich umówionej wcześniej wizyty. Poprzedni numerek tymczasem pozostaje zajęty. Zupełnie innym, choć wcale nie lepszym, przypadkiem są ludzie, którzy potrafią zapisywać się do kilku lekarzy naraz, szukając jak najkrótszej kolejki. Oczywiście, kiedy się okaże, że piąty obdzwoniony przez nich specjalista ma wolny numerek, załóżmy jutro, to w żadnym wypadku nie odwołają wizyt u czterech pozostałych. Na szczęście tego typu proceder może się udać tylko i wyłącznie w przypadku lekarzy, do których nie jest wymagane skierowanie.

Kolejka do lekarza: kilka godzin na SOR-ze

Szpitalny oddział ratunkowy zdecydowanie nie jest miejscem, w którym bez przyczyny chciałby się znaleźć zdrowo myślący człowiek. Jest to miejsce dla osób, które potrzebują natychmiastowo udzielonej pomocy, a uwierzcie mi - takich nie brakuje. Dla wielu osób samo słowo SOR od razu kojarzy się z długimi godzinami czekania na to, żeby jakikolwiek lekarz się nami zainteresował, nie mówiąc już o przeprowadzeniu pełnych badań, podaniu leków i wypisie. Niestety, również i w tym przypadku bardzo często za ten stan rzeczy odpowiedzialne są osoby, które czekają wraz z innymi na sali, czy korytarzu. W tym miejscu warto wspomnieć o systemie, o którym mało kto wie: na takich oddziałach nie jest istotne to, kto pierwszy przyszedł. Kolejność udzielanej pomocy na szpitalnym oddziale ratunkowym warunkuje triaż.

Czym jest triaż?

Ujmując to najprościej jak się da, jest to system, w którym każdemu pacjentowi przypisywany jest jeden z trzech kolorów. Mianowicie zielony, żółty lub czerwony. Zawsze jako pierwsi będą obsługiwani pacjenci z kolorem czerwonym, ponieważ ich stan stwarza bezpośrednie zagrożenie życia. Kolejni są pacjenci "żółci", którzy również potrzebują szybkiej pomocy, jednak w przeciwieństwie do pacjentów czerwonych mają jeszcze czas. Na samym końcu są pacjenci zieloni, którym z grubsza nie dolega zazwyczaj nic poważnego.

Dlaczego na SOR-ze czekamy tak długo?

Takie pytania najczęściej zadają pacjenci zieloni, którzy muszą niestety czekać, aż personel medyczny pomoże tym z innych kategorii. Dodatkowo wiele osób udających się na taki oddział w ogóle nie powinno się tam znaleźć. Sam byłem niejednokrotnie świadkiem, jak na SOR przychodziła osoba, która zwyczajnie chciała uniknąć kolejki u lekarza rodzinnego. Niestety, wielu Polaków uważa to za świetny pomysł, tworząc w ten sposób niekończącą się falę pacjentów. Niczym nowym i nadzwyczajnym jest widok w kolejce osób ze zwyczajną gorączką, biegunką lub tych, którzy zapomnieli wziąć rano lekarstwa i przez to czują się gorzej. Zaryzykuje nawet stwierdzenie, że blisko połowie, jak nie więcej osób odwiedzających SOR wystarczyłaby wizyta u lekarza pierwszego kontaktu lub zwyczajne pójście do apteki. Oni jednak wolą iść do szpitala i później narzekać na to, jak nasza służba zdrowia nic nie robi, bo musiały czekać na badania i lekarza kilka godzin. Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że nierzadko liczba pacjentów przyjętych podczas jednej zmiany przekracza setkę, a udzielenie wszystkim pomocy medycznej musi trochę potrwać. Kończąc już ten ciut przydługi wywód, chciałbym poprosić każdą osobę, która rozważa wezwanie pogotowia lub udanie się do szpitala, aby najpierw zastanowiła się, czy naprawdę jest to niezbędne. Musimy zdawać sobie sprawę, że są to instytucje zajmujące się przede wszystkim stanami nagłymi, które zagrażają naszemu życiu bądź zdrowiu, a niestety w dzisiejszych czasach karetki pogotowia traktowane są jak taksówki. A szpitalne oddziały ratunkowe jak przychodnie rodzinne. Możliwe, że dzięki krótkiej refleksji nad własnym postępowaniem, następnym razem nasza kolejka do lekarza będzie znacznie krótsza.Karol ZaborowskiRedaktor portalu Pikio.pl. Absolwent ratownictwa medycznego na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Człowiek ciekawy świata, komentujący to, co go otacza.ZOBACZ TAKŻE:
  1. Kossela: Bykowe i podatek od singli. Absurdalny powrót do przeszłości
  2. Wieczorek: Obrzezanie kobiet, czyli gdzie leży granica między wolnością a walką o ludzkie życie
  3. Pilecki: kara śmierci – krótkie rozważania
Siniaki12 znaków na ciele, których faceci nie mogą ignorowaćCzytaj dalej
kawaJak poznać, czy przedawkowałeś kawę? 8 objawówCzytaj dalej

Następny artykułNie przegap żadnych najciekawszych artykułów! Kliknij obserwuj pikio.pl na:Obserwuj nas na Google News Google News