Recenzja: Batman vs Superman, czyli gdzie dwóch się bije...
Autor Wiadomości Pikio - 3 Kwietnia 2016
W najnowszym blockbusterze Batman nie tylko ratuje mieszkańców Gotham City z rąk anonimowych przestępców. Głównym zadaniem człowieka-nietoperza staje się ocalenie całego filmu przed finansową klapą oraz negatywnym odbiorem widowni i krytyki. Czy Mroczny Rycerz wyjdzie z tej misji zwycięsko?
Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości swoją amerykańską premierę miał 19 marca i już tego samego dnia świat zalała fala krytyki, w której porównano film do najgorszych produkcji okołokomiksowych sprzed dekady. Przybyłem, zobaczyłem, koszmaru nie przeżyłem i choć nowej produkcji Zacka Snydera faktycznie wiele brakuje do perfekcji, to warto wybrać się do kin choćby dla paru innowacyjnych aspektów historii o najpopularniejszych superbohaterach.
Fabularną klęskę zwiastował już na etapie postprodukcji całkowicie chybiony dobór scenarzystów – za pióro złapali Chris Terrio (Operacja Argo) oraz David S. Goyer (Człowiek ze stali, Ghost Rider 2). O ile dla pierwszego Batman v Superman był debiutancką próbą przeniesienia na kinowy ekran historii obrazkowej, o tyle David S. Goyer jest wręcz etatowym adaptatorem komiksów o superbohaterach, o dość kontrowersyjnej reputacji. Jego scenariusze wypełnione są kliszami, schematami i dziurami w fabule – wszystkie te mankamenty obecne były w pierwszym filmie rodzącego się DC Extended Universe (mowa o Człowieku ze stali) i nadal, z mniejszym nasileniem, występują w Batman v Superman. Postać Lois Lane (Amy Adams) ogranicza się do bycia "damulką w opałach", którą superbohater z Metropolis musi ratować aż trzykrotnie podczas całego filmu. Z kolei Lex Luthor (Jesse Eisenberg), będący naczelnym antagonistą tej historii, jest tak "komiksowy" i przerysowany, że drażni już w drugiej kwestii. Wina leży w dużej mierze po stronie aktora, który po genialnym występie w The Social Network zaczął nieustannie wcielać się w jedną i tę samą rolę Marka Zuckerberga (tu z domieszką kreacji Johna Deppa jako Jacka Sparrowa).
O braku szczególnych umiejętności do pisania scenariusza świadczy pierwsza połowa filmu, która ciągnie się w nieskończoność,bohaterowie powtarzają za pomocą innych słów wciąż te same myśli i refleksje – chodzi o zniszczenia, jakich dokonał Superman w finałowej bitwie w Człowieku ze stali (znajomość wcześniejszej części DC Extended Universe bardzo wskazana!). Poszczególne postacie snują rozważania na temat "Boga, który przybył z nieba", jego dalszych poczynań na Ziemi oraz braku bezpieczeństwa, które zwalcza, lub właśnie jest jego źródłem. Problem polega na tym, iż dywagacje prowadzone są w tak nieciekawy i dłużący się sposób, że ani na chwilę nie są w stanie zaaprobować nawet najmniej wymagającego widza, a już na pewno nie odbiorcę, liczącego na głębokie kwestie czy oryginalne spostrzeżenia.
Zack Snyder znów opowiada historię o dwóch mężczyznach w kostiumach i pelerynach w swoim ulubionym, patetycznym tonie, który faktycznie sprawdził się w 300 i Watchmenach, jednak już przy Sucker Punch odbiorcy zaczęli mieć go dosyć. Tu patos stanowi stale powracający i w zasadzie nieodłączny element filmu, a jego nadmiar zwyczajnie męczy. Całemu filmowi brakuje lekkości i humoru, z jakim opowiadane są historie konkurującego studia Marvel.
A skoro przy Marvelu już jesteśmy... Snyder popełnił błąd, gdyż już w drugim filmie kinowego uniwersum skierował przeciwko sobie dwóch czołowych superbohaterów popkultury, w chwili, gdy Marvel robi to w trzynastej odsłonie serii (chodzi o Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów). W Batman v Superman z jednej strony mamy nieciekawego Człowieka ze stali (Henry Cavill), z drugiej Mrocznego Rycerza (Ben Affleck), który dopiero zalicza swój debiut w tym uniwersum, a z trzeciej niezwykle drażniącego Lexa Luthora. Widz nie ma trudnego wyboru, jakiej postaci ma kibicować – po prostu nie ma wyboru wcale!
Paradoksalnie najjaśniejszą, najlepszą częścią całego dwuipółgodzinnego widowiska jest Mroczny Rycerz. Twórcy postawili na pierwszy człon tej nazwy, wpisując w Batmana postawę brutalnego socjopaty. To – w porównaniu do Supermana – "brudny glina", który jest w stanie zdobyć informacje nie bacząc na przeszkody i ofiary. Pierwsza sekwencja w filmie, w której człowiek-nietoperz pokazuje się w pełnej krasie, czerpie dużo z konwencji kina grozy – większość planu pochłonięta jest przez ciemność, a z sąsiednich pokoi dobiegają przeraźliwe odgłosy. Batman Snydera to postać, która budzi lęk nie tylko wśród przestępców Gotham City, ale też wśród ogólnoświatowej publiczności – dodatkowo swoje krwawe łowy prowadzi już od 20 lat, przez co w zestawieniu z Supermanem wygrywa na poziomie doświadczenia.
Ciekawego smaku nadają odwołania do kolejnych części serii, które faktycznie zachęcają do dalszego poznawania wciąż poszerzającego się świata bohaterów DC (już w tym roku do kin trafia Legion Samobójców, a za rok Wonder Woman). Podczas seansu na parę sekund zaprezentowani zostają Flash i Aquaman, a Batman w swojej jaskini ma strój Robina z napisem "Nabrałeś się" (czyżby Robin był Jokerem?). Sama kreacja człowieka-nietoperza oraz jego lokaja Alfreda zachęca do śledzenia serii jeszcze bardziej i osobiście tylko dla nich czekam na kolejne odsłony tego uniwersum.
Batman w tym starciu nie poniósł sromotnej klęski, jednak wyszedł z kilkoma głębokimi ranami – niekoniecznie śmiertelnymi, lecz minie jeszcze parę filmów DC Extended Universe, nim zabliźnią się zupełnie.
Moja ocena: 5/10
PLUSY:
~ Batman – tylko tyle. Jest świetny!
~ jeden z końcowych twistów – kto widział, ten wie; kto zobaczy, ten się dowie
~ brak wszechobecnego CGI, które zwiastował główny trailer filmu
~ finałowa walka – przejrzysta, pełna akcji. Można doszukać się w niej paru nieprzemyślanych wątków, jednak stanowi wciągającą odskocznię wobec pierwszej połowy filmu
~ nawiązania do kolejnych filmów DC Extended Universe
~ jeszcze raz – Batman! ...i nowy Alfred!
MINUSY:
~ Lois Lane (dziewczyna Supermana) jako wieczna "damulka w opałach"
~ pierwsza połowa filmu – wlecze się to, sens się gubi, a połowa wątków albo nic nie wnosi, albo zostaje pominięta w dalszej części produkcji
~ Jesse Eisenberg jako Lex Luthor – nie tylko parodiuje poprzednie kreacje, lecz także bawi się w Jacka Sparrowa
~ dwóch scenarzystów i jeden reżyser, którzy trochę minęli się z oczekiwaniami publiczności (kiedy w końcu zwolnią Davida S. Goyera?)
~ wyraźny brak logiki w scenariuszu – np. dlaczego Superman słyszy niektóre rzeczy głośniej niż Ziemianie, a inne nie? itd.
Kornel Nocoń
Następny artykuł