Skandal pod szpitalem. U mężczyzny stwierdzono zgon, mimo że oddychał
Autor Mateusz Sidorek - 4 Lutego 2021
W pewnym momencie przerwano reanimację i mężczyzna został przykryty workiem, choć jeszcze oddychał. Po godzinnej próbie przywrócenia czynności życiowych ratownicy stwierdzili u 62-latka zgon. Żona i córka Stanisława Chrobaka po kilkunastu godzinach dowiedziały się, że ich bliski nadal żył. Do absurdalnej sytuacji doszło w polskim szpital w grudniu ubiegłego roku.
Choć bliscy twierdzą, że widzieli, jak mężczyzna oddycha, ratownicy pogotowia stwierdzili zgon u 62-latka po godzinnej reanimacji. Przez przypadek kilka tygodni później rodzina dowiedziała się, że Stanisław Chrobak jednak żyje. Ta absurdalna sytuacja niestety skończyła się dramatycznie. Ostatecznie pacjent zmarł, a sprawie przygląda się prokuratura.
Z relacji rodziny wynika, że Stanisław Chrobak był silnym i zdrowym mężczyzną. Tym trudniej uwierzyć w historię z 11 grudnia 2020 roku, którą opisał portal „Polsat News”. Materiał pojawił się też w programie „Interwencja”. Bliscy zmarłego 62-latka nadal nie mogą pogodzić się z sytuacją, jaka zaszła w polskiej służbie zdrowia.
62-letni mężczyzna odesłany z przychodni zdrowia
Ten dzień zaczął się dla Stanisława Chrobaka jak wszystkie inne – mężczyzna rano zjadł śniadanie i żartował z żoną, następnie pojechał do pracy. Początkowo nic nie zapowiadało tego, że sprawy przyjmą tak tragiczny obrót.
– Zwykły dzień. Zrobiłam mu śniadanie, jeszcze żartowaliśmy. Zawsze sobie podchodziłam do okienka, machaliśmy sobie, bo czekał na sąsiada do pracy – wspomnienia Janiny Chrobak, żony Stanisława cytuje „Polsat News”.
Niestety Stanisław nie dojechał do pracy. Już wsiadając do samochodu, miał poczuć, że z jego zdrowiem dzieje się coś niedobrego. Mężczyzna przeczuwał, że to może być zawał. Wówczas jego kolega postanowił zwieźć go do ośrodka zdrowia.
– Jak wchodził do mnie do samochodu, to sam mówił, że chyba zawał go bierze. No to wsiedliśmy i szybko pojechaliśmy do ośrodka zdrowia – słowa Mateusza Chlebka, kolegi z pracy Stanisława cytuje „Polsat News”.
– Gdy dojechaliśmy, zdążył powiedzieć, że robi mu się czarno przed oczami i w tym momencie mu głowa opadła. Wybiegłem z auta, powiedziałem pielęgniarce, że to chyba zawał. Ta podeszła, popatrzyła i stwierdziła, żeby jechać do Dolnej, tam jest podstacja pogotowia i karetka – dodaje Mateusz.
Kolega Stanisława miał do przejechania 11 kilometrów, by przetransportować 62-latka do stacji pogotowia ratunkowego. Jak tylko dojechał na miejsce, wszedł do punktu i zaczął wołać o pomoc.
– Wbiegłem do nich, do tych ratowników i krzyczałem, że mam nieprzytomnego człowieka i że go w klatce bolało. Ratownik podszedł do samochodu i stwierdził, że już jest siny. Pierwsze, o co mnie pytał, to czemu nie została udzielona pomoc już przy ośrodku, a karetka nie była do ośrodka wzywana – mówił Mateusz.
Na łamach programu „Interwencja” reporterka Małgorzata Frydrych próbowała ustalić, dlaczego pielęgniarka z ośrodka zdrowia nie wezwała karetki pogotowia, tylko odesłała Mateusza i Stanisława do stacji. Kobieta jednak nie udzieliła żadnych informacji i odmówiła komentowania sprawy.
Po godzinie reanimacji stwierdzono zgon mężczyzny, choć oddychał
Ratownicy reanimowali 62-letniego mężczyznę przez godzinę, aż wreszcie przestali i stwierdzili zgon. Stanisław został przykryty czarnym workiem. W tym czasie na miejsce dotarła policja i córka Stanisława wraz z narzeczonym.
– Reanimacja trwała prawie godzinę. Później wezwali policję, bo nie wiedzieli, co robić. Staszek leżał na ziemi przykryty czarnym workiem. W tym momencie, jak przyjechała policja, dotarła także córka – relacjonuje Mateusz Chlebek dla „Polsat News”.
Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Córka Stanisława i jej narzeczony oświadczyli, że Stanisław jeszcze oddychał. Ratownicy natomiast nie podejmowali dalszej reanimacji, twierdząc, że to jedynie reakcja organizmu na podane leki.
– Ja szybko wyskoczyłam z auta, podleciałam do taty. Zdążyłam mu odkryć z twarzy ten worek i tata wziął głęboki oddech, miał otwarte oczy. I ja jeszcze wtedy na kolanach błagałam, żeby go ratowali, że on żyje. To sanitariusze odpowiedzieli mi, że to jest wynikiem leków, które mu zostały podane. Wtedy straciłam przytomność – słowa Agnieszki Chrobak cytuje „Polsat News”.
– Przyjechała też karetka właśnie do Agnieszki. Pan Stanisław cały czas był już odkryty, ale leżał na ziemi i co jakiś czas łapał właśnie te oddechy. Ratownik powiedział, że to jest na skutek leków, że organizm, powiedzmy: próbuje się ratować, ale to już jest zgon. Pytałem policję, co będzie dalej, to mi oświadczyli, że czekamy na prokuraturę, że będzie prawdopodobnie sekcja zwłok – dodaje jej narzeczony Paweł Jasiurowski.
Mężczyzna jednak miał przeżyć i trafił na OIOM
Bliscy Stanisława byli przekonani, że mężczyzna nie żyje, co potwierdzali też ratownicy. Wszyscy uważali, że ciało zmarłego 62-latka służby zabrały na sekcję zwłok, jak zapowiadano.
– My odjechaliśmy stamtąd pewni, że zabrali go na sekcję i on już nie żyje. Trzeba było załatwiać formalności z pogrzebem. To było około jedenastej godziny. My już byliśmy wybierać panu Staszkowi trumnę, już opłakiwaliśmy go – powiedział Paweł Jasiurowski.
Tymczasem jeszcze tego samego dnia o godzinie 23:00 rodzina nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Córka Stanisława otrzymała telefon od koleżanki ze szpitala, która stwierdziła, że mężczyzna jednak żyje.
– Zadzwoniłam na OIOM i zapytałam o tatę. Doktor potwierdził, że leży tam Stanisław Chrobak. Chciałam się upewnić, bo to wszystko było abstrakcyjne po prostu. Nie wiedziałam, jak się mam zachować. Pytałam jakim cudem, bo myśleliśmy, że tata nie żyje. Zapytał: a kto pani takie coś powiedział – relacjonuje Lidia Florczyk, druga córka Stanisława.
– Lekarze powiedzieli, że stan jest krytyczny, bo nie było tej pomocy. Nie było tej pierwszej pomocy i dlatego tata znalazł się w tak ciężkim stanie – Dodaje Agnieszka Chrobak.
Zgodnie z informacjami przekazanymi przez „Polsat News” Stanisław rzeczywiście umarł, ale dopiero 11 stycznia, czyli miesiąc po tym, jak ratownicy w obecności rodziny stwierdzili zgon mężczyzny. Po kilku tygodniach bliscy zrozumieli, jak absurdalna i zarazem tragiczna sytuacja ich spotkała.
– On mógł żyć, był silny, nieschorowany. To jest dla nas okropny cios. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym tego, co nam zrobili. Nie zasłużył na to, żeby potraktowano go gorzej jak śmiecia – powiedziała żona zmarłego.
Obecnie całej sprawie przygląda się prokuratura, która chce wyjaśnić dokładnie, co tak naprawdę zaszło 11 grudnia. W innym z naszych artykułów pisaliśmy również o tragedii we Wrocławiu. W pożarze zginęły cztery osoby.
Źródło: Polsat News
Następny artykuł