Kuriozalna teza rosyjskich mediów w sprawie ataku
Choć ustalono już tożsamość sprawcy zamachu w Petersburgu, to w Rosji długo trwały spekulacje co do ewentualnego udziału innych krajów. Wśród potencjalnych podejrzanych znalazła się również Polska.
Jak ustalono zamachu dokonał pochodzący z Kirgistanu Akbarżon Dżaliłow. Nim informacja ta została podana opinii publicznej, dziennik 'Moskowskij Komsomolec' opublikował wywiad z byłym rzecznikiem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, generałem Michajłowem. Michajłow dzieli się w nim swoimi podejrzeniami co do autorów zamachu.
Główne podejrzenie padło Ukrainę.
- Od dość dawna słyszymy od wojskowych i polityków ukraińskich oraz nacjonalistycznie nastawionej młodzieży, że będą nas zabijać - zaznacza Michajłow.
Ten pogląd podzielała również 'Komsomolskaja Prawda'.
- Dla ukraińskich nacjonalistów głównym celem pozostaje Moskwa. Z Ukrainy nie raz i nie dwa brzmiały wezwania z żądaniem przeniesienia wojny na terytorium kraju - agresora - pisze dziennik.
Generał nie wykluczył udziału radykalnych islamistów, a nawet rosyjskiej opozycji.
- Trudno uwierzyć, że opozycja pójdzie na tak otwartą walkę z państwem, jednak historia rosyjska zna niemało przykładów i niczego nie można wykluczać całkowicie - ocenia.
Najbardziej zaskakująca jednak jest interpretacja Michaiła Polikarpowa, rosyjskiego politologa, eksperta wojskowego i weterana wojny w Bośni. 'Moskowskij Komsomolec' publikuje jego wypowiedź, w której sugeruje, że atak może być formą groźby wymierzonej w Łukaszenkę a Polskę wymienia jako jeden z krajów "pośrednio zainteresowanych".
- W tym zamachu jako strony pośrednio zainteresowane można wymienić i Kijów, i Warszawę. Właśnie Polska najbardziej ze wszystkich nie chciałaby naszego zbliżenia i cieszyłaby się z możliwego zerwania kontaktów - powiedział.
Do wybuchu w metrze doszło podczas spotkania prezydentów Putina i Łukaszenki w jednej z rezydencji w Petersburgu.